kobiece warsztaty weekendowe
Udostępnij:

Wpadasz zziajana na salę fitness, jest już “trzy po” a rozgrzewka właśnie się zaczęła. Pewnym krokiem suniesz na swoje miejsce. Choć nie jest podpisane to dla Ciebie ma precyzyjne współrzędne, jak podczas gry w statki: B5 trafiony-zatopiony. A raczej trafiony – ćwiczony. Popandemiczna “kropka” ułatwia lokalizację. 

Czujesz, że sukces jest już blisko i zaraz potańczysz do ukochanej zumby, kiedy przerażenie zapiera Ci dech w piersiach i zamierasz w pół kroku: Twoje miejsce jest zajęte. Stoi na nim ona – NOWA. I się do Ciebie bezczelnie uśmiecha.

Zupełnie nie wiesz co masz robić. Czujesz się zdezorientowana i zagubiona. Na szczęście nie trwa to zbyt długo i już po chwili wraca Ci cały animusz: jak ona śmiała!!! Przecież po lewo zawsze stoi Zosia, a po prawej Kasia, no a w środku Ty! Razem się wygłupiacie, śpiewacie “uaua” i robicie miny. I co teraz? Jakaś Grażyna ma się dobrze bawić?  

Nowa nic sobie nie robi z Twoich rozterek, jakby była zupełnie nieświadoma przestępstwa jakie popełniła. Wszyscy idą do przodu, a na do tyłu. Wy w prawo, ona w lewo. Jakie beztalencie, myślisz z przekąsem. 

Nagle słyszysz pierwsze dźwięki latynoskiego przeboju i zaczynacie tańczyć Twoją ulubioną choreografię. Instruktorka krzyczy, aby dobrać się w dwójki i oczywiście lądujesz w jednej parze z “Nową”.  Nawet nie jest tak źle – odpowiednio poprowadzona, daje sobie radę.

W szatni wymieniacie się ploteczkami ze stałą ekipą, głośno komentując różne przygody i wybryki z ostatniego maratonu. Nowa nic nie mówi, ale nieśmiało przysłuchuje się waszej rozmowie. A potem pyta ile lat tańczycie bo wszystkie tak “wymiatacie”. I powoli zaczynasz na nią patrzyć łaskawszym okiem. Przypomina Ci się jak długo zbierałaś się, żeby pójść na pierwsze zajęcia (przecież nikogo nie znam, nie potrafię tańczyć, a co jak będę najgorsza?). Jak nie wiedziałaś w co się ubrać, bo ostatnie ciuchy sportowe kupowałaś w liceum. Jak nie wiedziałaś gdzie stanąć na sali (może tak po środku, żeby było coś widać, ale nie za blisko) i stanęłaś w końcu w pierwszym rzędzie z boku. I jak dziwnie na Ciebie patrzyły inne dziewczyny… Bo najtrudniej jest zacząć – odważyć się i zrobić ten pierwszy krok. A potem jest już z górki – nogi same niosą Cię na kolejne treningi. Nie jesteś już “nowa” – stajesz się częścią fitnessowej rodziny, która Cię motywuje, nakręca i daje kopa, gdy masz gorszy dzień. Choć dzięki endorfinom i pozytywnej energii takich dni jest zdecydowanie mniej. życie staje się fajniejsze.

Udostępnij: