Super miła
Koleżanka z pracy w kiepawym nastroju ciska się po biurze i ewidentnie nie jest to “jej dzień”. Szybko robię dwie kawy, wyjmuję z biurka paczkę delicji, skitraną w czeluściach szuflady na czarną godzinę, a potem siadam z nią pogadać. Ot, zwykły, ludzki gest – bez zastanowienia, wysiłku czy kalkulacji strat i zysków. Podążam za instynktem, bo przecież to coś zwykłego i zupełnie naturalnego: tak zachowałby się każdy człowiek do drugiego człowieka. Ale czy na pewno?
Okazuje się jednak, że nie każdy. “Ty zawsze jesteś taka miła i uśmiechnięta”- komentują z przekąsem koleżanki – “Nie masz problemów, zawsze się cieszysz”. Tak jakby bycie pozytywnym i ludzkim było jakąś przywarą czy ogromną wadą. Dziś nie jest “cool” uśmiechnąć się do kogoś, przytulić, pocieszyć, zaoferować pomoc, bo jest to postrzegane jako okazanie swojej słabości. Przecież na pewno ten drugi człowiek “ściemnia”, “robi Cię w ch…” i wykorzystuje Twoją dobroć. Panuje przekonanie, że osoba sympatyczna, to tak naprawdę naiwna i głupia. Bycie miłą urosło do rangi bycia superbohaterką.
W pracy liczy się spryt, układy i robienie dobrego wrażenia. Prywatnie też trzeba umieć się “ustawić”, mieć odpowiednie koneksje, otaczać się właściwymi ludźmi (czytaj: odpowiednio usytuowanymi i wpływowymi). Dobrze jest jak “masz plecy”, wtedy nie zawsze już musisz mieć “moralny kręgosłup”, serce czy głowę, tak jakby ta jedna część ciała wystarczała za wszystkie inne. To nie lada wyczyn jeśli chcesz być w zgodzie z samym sobą, bo lubisz ludzi. Twoja otwartość jest podejrzana – co ona taka niedzisiejsza, z choinki się urwała? Może romantyczka, albo społeczniczka? Bezinteresowna pomoc czy wsparcie są “passe”. Owszem, pomagamy innym, ale “pod warunkiem”, na własnych zasadach, bo naklejkę z czerwonym serduszkiem każdy na kurtkę przytuli i zrobi “story”, bo tak wypada. Zaklinamy rzeczywistość, bo wtedy na pewno, nam się poszczęści, a przynajmniej klątwa złego nas ominie.
Żyjemy w roszczeniowym społeczeństwie: klient ma zawsze rację, od partnera musisz wymagać perfekcji, od ekspedientki przyklejonego na twarzy uśmiechu, ale najlepiej, żeby szybko obsługiwała, więc niech pominie “small talk”. Od innych wymagasz najwyższych standardów, ale czy wymagasz tego samego od siebie? Czy masz takie same zasady dla siebie jak dla innych? Czy wiecznie narzekasz, chodzisz “sfochowana”, niezadowolona i nieusatysfakcjonowana? Bo zły dzień, bo w pracy kiepsko, bo korek, bo kasy mało, a wydatków za dużo. A Ci wiecznie zadowoleni i uśmiechnięci ludzie? Ile byś oddała za to, aby być jednym z nich? Ich omija całe zło tego świata, gdyż problemy sie ich nie “imają”. Im się zawsze dobrze wiedzie, mają wiecznie dobrą passę, życie usłane różami. Wszystko się udaje i jest po ich myśli. Chyba tak musi być, skoro zawsze są mili i uśmiechnięci? Guzik prawda.
W moim ukochanym filmie “About time” główny bohater, za sprawą pewnej dziedzicznej umiejętności, ma możliwość podróży w czasie i przeżywania ponownie każdego wydarzenia. Dzięki temu, kolejnym razem wie dokładnie jak ma się zachować, aby nie popełnić gafy i wypaść jak najlepiej (cudowna scena ze stanikiem rozpinanym z przodu 😉 Mimo tego finalnie decyduje się tego nie robić i przeżywać każdy dzień w dokładnie taki sposób, aby niczego nie żałować, ani nie poprawiać. Jakby właśnie to był ostatni dzień w jego życiu. I choć nadal boryka się ze zwykłymi problemami, które ma każdy z nas: tu coś się zepsuje, tu rozsypie, tu wywróci, heroicznie podejmuje wyzwanie bycia zadowolonym i miłym. Wie, że dzięki takiemu podejściu, pełnemu uśmiechu i optymizmu wygrał los na loterii. Jest szczęśliwy i dzieli się tym szczęściem z innymi. Ot, cała prawda o życiu.
Jacqui Marson, dyplomowany i certyfikowany psycholog, w swojej książce “Bycie miłym to przekleństwo” zabiera czytelnika w podróż do poznania siebie i własnych potrzeb oraz wyjaśnia przyczyny i mechanizmy zjawiska bycia miłym. Nie ocenia ludzkich zachowań, lecz daje szczegółowe wskazówki, jak zrozumieć i zmienić męczące nas postępowanie – pokazuje, jak skończyć z zapominaniem o własnych potrzebach, zacząć szanować siebie . Marson pokazuje, że nie zawsze trzeba być Miłym przez duże M i uczy zdrowego egoizmu. Czy wobec tego jest jakiś złoty środek między byciem dobrym i miłym, ale jednocześnie asertywnym i dbającym o własne potrzeby człowiekiem? Nie czyń drugiemu co Tobie nie miłe chciałoby się powiedzieć, ale jest to truizm. Dzięki Internetowi i globalizmowi żyjemy w czasach pozornej społecznej dostępności, ale tak naprawdę jesteśmy bardzo zamknięci na drugiego człowieka. Pokolenia X, Y, Z, Millenialsi, Alfa – są nastawione na samorozwój i samospełnienie. Homo homini lupus: w kolejce do kasy, w pracy, w rywalizacji o względy czy sukcesy zawodowe. Bycie otwartym, miłym, wspierającym i uczynnym wymaga wyjścia ze swojej mydlanej bańki i czegoś więcej niż serduszka na social mediach. Trzeba dać cząstkę siebie, odsłonić prawdziwą twarz, uwolnić emocje i okazać odrobinę człowieczeństwa. To już wymaga heroizmu i odwagi. A gdyby tak “człowiek człowiekowi człowiekiem” stało się nowym sexy i trendy?