babska impreza przebierana
Udostępnij:

Dzień 1

Hektolitry kawy w naszej ulubionej kawiarni (jako odmiana od home office), kolorowe zakreślacze i notesy, tabelki w Excelu, burza mózgów, aby było kreatywnie i pozytywnie (i trochę hipstersko, bo kawiarnia mieści się na warszawskim Żoliborzu) i wreszcie mamy to: kolejny babski obóz jest gotowy.

Dzień 5

Po pracy numer 1, a przed pracami numer 2 spotykamy się na godzinkę, aby zamknąć listę uczestników babskiego wyjazdu. Godzinka zamienia się w trzy, ale mamy to. Jeszcze szybkie obgadanie motywu przewodniego przebieranej zumbowej imprezy (a może “Medical party”) i już można przekopywać “internety” w poszukiwaniu odpowiedniego kostiumu (“Ty, czemu jak wpisuję w wyszukiwarkę: “strój pielęgniarki”, to mi wyskakują same sex shopy online?” – pytam skonsternowana). Jeden telefon do hurtowni ze strojami medycznymi rozwiązuje sprawę: tak mają i zgodzą się w drodze wyjątku sprzedać dwa kombinezony patologa sądowego w rozmiarze M i L. Na messengerowej grupie, którą założyliśmy dla uczestniczek wyjazdu sto wiadomości. Wszystkie odnośnie kostiumów. “Stary mi z roboty weźmie 3 sztuki, to mogę się podzielić”. “Mam stetoskop z zestawu do zabawy w lekarza to wezmę” (…) “nie do zabawy z chłopem, tylko z zabawek dziecka”. Kwitnie radosna twórczość: “Czy dr.hab. Penelopa Penetracja to dobre nazwisko dla ginekologa?” – pyta jedna z obozowiczek. “ A czy pracują w jednym ośrodku zdrowia z dr. Czesławem Niesikaj, znanym urlologiem?” – wtóruje jej kolejna. I tak  przez kilka tygodni. Acha: imprezy przebierane są zazwyczaj dwie…:-)

Dzień 30

“Chodź, zrobimy pokoje” – proponuje Aneta. “Kto się lubi ten się czubi”, “podobieństwa się przyciągają”, “przeciwieństwa się przyciągają”, wylicza jednych tchem – “mają dzieci w podobnym wieku”, “nie mają dzieci”, “są imprezowe”, “są mocno sportowe”, “pójdą spać przed północą” – takich to w ogóle nie mamy – dodaję przytomnie. Tu się idealnie przydaje jej psychologiczne wykształcenie i szósty zmysł, dzięki któremu wie kto z kim “kliknie” od razu, a kto miłością do siebie raczej nigdy nie zapała. Co prawda w pokoju się za dużo nie siedzi, bo nasze wyjazdy są super aktywne, ale lubimy, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik.

Dzień przed, rano

Cztery walizki ogólne (ze sprzętem foto, z oświetleniem i nagłośnieniem, z materiałami na warsztaty i ciuchami na imprezę przebieraną, z rzeczami do gier i animacji), po jednej normalnej torbie wyjazdowej na łebka, firmowy roll -up i gadżety, prowiant na drogę, “prąd” do wieczornej herbaty i można już zamykać bagażnik średniej rozmiarem osobówki. Sąsiad obok zaciera ręce: “To co wreszcie dwutygodniowy urlopik, tak?”. Nie wyprowadzamy go z błędu, ale machając na pożegnanie rodzinie dobitnie podkreślam, że widzimy się za 3dni, bo po ich minach widać, że nie do końca są przekonani. A może jednak postanowiłam rzucić wszystko w cholerę i uciec (S. zaklina się że poprawi lufę z geografii i jak wróce, to będzie już 5, więc nie mam wyboru 😉 Zapewniam, że kocham, będę tęsknić i ustawiam GPS-a. Przed nami kilkugodzinna podróż z obowiązkowym postojem kawowym dla kierowcy. “W poście informacyjnym na fanpagu napisałaś, że ile się tam jedzie” – pytam Anetę – “Tak ze 2 godziny, bo to jest przecież blisko”. Zerkam na google: pokazuje jak nic bite trzy i pół”. Patrzę wymownie na Anetę – zajętą nagle ustawianiem podróżnej playlisty. “Pewnie był jakiś wypadek na trasie”, stwierdza bez mrugnięcia okiem. Fakt, że jesteśmy jak Kubica i jego  pilot w czasie rajdu. Mało co nas wzrusza. Zaliczyłyśmy już kiedyś 8 godzinną podróż do Krakowa bez klimy w letnie upały (nogi w szortach wyciągnięte na półce pod szybą, żeby szybciej się przebić w korku), wyprawę na bagna w drodze na maraton zumbowy gdzieś pod Poznaniem (brak zasięgu i niedziałąjący gps), nawałnicę na środku autostrady (pasażerowie wytrzeźwieli w sekundę jak zaczęłam wrzeszcześ, że nic nie widzę), migającą kontrolkę oleju (“Kochanie, jaki my wlewamy olej? (..) No przecieź kuźwa wiem, że nie roślinny!). Tym razem jednak trasę pokonujemy błyskawicznie, ze sporym zapasem czasowym, dwoma kawowymi przerwami i na chillu.

Dzień przed, wieczorem

Dojechane i rozpakowane (mina pani z recepcji po wniesieniu bagaży do ośrodka bezcenna, podobnie jak pani z lokalnego spożywczaka, gdy pytamy czy jest więcej cytryn, lodu, piwa, itp.) zabieramy się za ostatnie szlify przed przyjazdem uczestniczek. Sprawdzamy pokoje, sale zajęciowe, konsultujemy jadłospis, rozwieszamy grafiki zajęć, zakopujemy skarb na pobliskiej plaży (na grę terenową). Jeszcze tylko zakupy na ognisko, potem potniemy krepinę do zabawy integracyjnej i już można podziwiać wschód słońca na jeziorem.

Godzina “W”

Pierwszy “wesoły” samochód podjeżdża na parking hotelu pod ”Różą” i po chwili wysypują się z niego spragnione przygód uczestniczki babskiego wyjazdu. Ahoj przygodo, zaczyna sie prawdziwa jazda bez trzymanki.

Udostępnij: