babskie wyjazdy życzą wesołych świąt
Udostępnij:

W tym roku prezenty potraktuję online-owo – takie miałam mocne postanowienie, kiedy dodawałam do koszyka kolejne produkty na jednym z portali. Bez całej tej przedświątecznej gorączki, biegania po sklepach, kolejek i tłumów. To było dwa tygodnie temu. Do świąt coraz bliżej, właściwie została już ostatnia prosta, a prezentów ani widu ani słychu. Za to moje odruchy “psa Pawłowa” są coraz lepsze – reaguję nerwowo na każde powiadomienie ze skrzynki mailowej, bo a nóż widelec już przyszły? Sprawdzam kilka razy dziennie nawet foldery “Inne” i “Spam”. 

W relaksacyjnym klimacie miały być też pozostałe świąteczne przygotowania. W tym roku, decyzją ogółu, choinka malutka. W sam raz taka, żeby jej nie targać do domu na dachu samochodu. Czuję sukces, kiedy Pan sprzedawca w błyskawicznym tempie nakłada na drzewko ochronną siatkę i żwawo nam macha na pożegnanie. Choinka jest: piękna, zielona, pachnie lasem i okropnie powyginana. Wieczorem, w świetle ulicznej latarni wydawała nam się uroczo przekrzywiona. Teraz rozstawiona w salonie, spokojnie mogłaby rywalizować z krzywą wieżą w Pizie, i to z dużą szansą na zwycięstwo…

Moje dziecię już przestało wierzyć w Mikołaja, mówię siostrze, podczas video-rozmowy z prezentowymi ustaleniami. Także na spokojnie, bez krycia się i na legalu, tymi prezentami możemy się wymienić – cieszę się czując, że ten punkt świątecznego programu mam już za sobą. Jej dzieciaki jeszcze wierzą, także akcja “Mikołaj” nadal obowiązuje. Błyskawicznie zmieniamy temat, bo pociechy wracają ze szkoły. “Mamo, ja w tym roku to będę siedziała obok choinki, oświadcza moja dojrzała nastolatka –  i upilnuję tego “Santa  Clausa” – oznajmia S. rzucając w kąt plecak”. Siostra z szerokim uśmiechem macha mi do kamerki, kończąc połączenie…

Pierogi i rybę po grecku przygotuje mama. Ja odpowiadam za zupy, śledzie, kompot z suszu i racuchy. Robię w głowie listę zakupów, a w radiu leci świąteczny szlagier “LAST CHRISTMAS”. Mamy dużo wspólnego, myślę. Moje zakupy też będą “last” – “LAST MINUTE”. 

Pierniczki do puszek, świeczki zapachowe na stolik, serwetki poskładaj w takie ozdobne łódeczki – dyryguję z kuchni, jednocześnie mieszając w garze fasolę. Gar jest monstrualnych rozmiarów, tzw. “wymianowy”, bo zawsze gotuję w nim potrawy “jak dla pułku wojska”, a potem się nimi wymieniam. I tak w lodówce mam już jarzynową od brata, trochę potrawki z buraków od sąsiadki i miejsce na śledzie pod pierzynką od cioci. Z kolei na blacie stoją pojemniki przygotowane na rewanżowe “wynosy”. A fasola nadal twarda, myślę w panice, mając w perspektywie pozostałe kulinarne działania. S. wchodzi do kuchni i stwierdza ze stoickim spokojem: “Mamo, przecież to tylko święta”. “Może zrobię Ci herbaty malinowej, albo się napijesz z tej pękatej butelki, co Ci klient na Święta przyniósł?” – proponuje – “A potem razem dokończymy gotowanie”.

I kiedy tak na nią patrzę to zapominam o wszystkich troskach przygotowań: koty leżą rozwalone na kaloryferze (może jakieś 500+ na dogrzewanie kotów by się przydało?), w kuchni pachnie cynamonem i goździkami, światełka na choince migają porozumiewawczo (a nie, że kabelek nie styka), a za oknem zapada zmrok. Wiem, że nie ważne ile ulepię pierogów czy kupię wypasione czy symboliczne prezenty, czy dom będzie wypucowany (nie będzie;-) Liczy się to, że święta spędzę w gronie najbliższych. Pośmiejemy się, pogadamy, pójdziemy na spacer, poleniuchujemy. Spędzimy razem czas – i o to przecież chodzi.  

 

Ps. Wyściskałam właśnie pana kuriera! Wszystkie paczki doszły!!!

Udostępnij: