babska strefa beauty
Udostępnij:

Wizyta w salonie kosmetycznym dla standardowego Kowalskiego (o ile się w ogóle zdecyduje) to prosta sprawa – poprawienie wyglądu skóry jakimiś kremami lub maseczkami, pielęgnacja paznokci czy masaż. Dla Kowalskiej to zupełnie inna kwestia: pazy to ważna pozycja w życiu każdej kobiety: czy to żel czy hybryda czy wersja kompletnie “natural” są “must-have” biurowego (i nie tylko) looku. Podobnie wizyta u fryzjera czy kosmetyczki – powiadomienia w kalendarzu wyznaczają rytm miesięcy i tygodni przypominając o upływie czasu. “Nie powiadomienia, tylko odrosty”- komentuje moja psiapsi. 

Dość późno zaprzyjaźniłam się z branżą beauty – zawsze jako typowa Zosia-samosia domowymi sposobami próbowałam upiększeń, co nie zawsze kończyło się sukcesem. Jako nastolatka wyczytałam gdzieś, że napar z kory dębu delikatnie tonuje blond włoski nadając im ciemniejszy odcień. W aptece kupiłam stosowny specyfik, zaparzyłam, przestudziłam i wylałam płukankę na głowę, zapominając niestety o odcedzeniu. Resztki rzeczonej kory dębu były dosłownie wszędzie i cały wieczór spędziłam na “wiskaniu” i wyczesywaniu  jej resztek 😉

Ogólnie włosy są jakąś pechową częścią mojego wyglądowego anturażu. Kiedyś pozazdrościłam koleżance z drużyny lśniących i gładkich fal. Moje naturalnie kręcone blond loczki mi zupełnie nie odpowiadały. Po treningu na basenie zdradziła mi sekret swojego wyglądu, a co najważniejsze, pożyczyła sprzęt – dużą, okrągłą szczotkę z włosia, na którą nawijała pasma, żeby je wyprostować. Dorwałam się do tej szczotki “jak głupi do sera” – zawzięcie nakręcając na nią moje loczki. W efekcie wracałam do domu z czapką i kapturem na głowie i włosami powkręcanymi w owy magiczny sprzęt. Podziwiam do dziś moją mamę, która całą noc na zmianę podawała mi chusteczki ocierając krokodyle łzy i wyplątując ze szczotki włosy z anielską cierpliwością, pasmo po paśmie. To nie był “good hair day” w moim wykonaniu 😉

Jak już jesteśmy w temacie to pamiętam o jeszcze jednej nastoletniej wtopie. Jak wiemy podcinanie końcówek ma dobroczynny wpływ na fryzurę: wzmacnia włosy, pozbywamy się tych rozdwojonych i zniszczonych. Nabytą w Googlach wiedzę zastosowałam w praktyce na…rzęsach. Nie próbujcie – nie działa 😉 

W ogóle jest coś w magii nożyczek i romantycznej wizji fryzjerstwa. Moja latorośl poszła kiedyś do przedszkola z długimi, prostymi włosami, a wróciła już z elegancką “pieczarkową” w stylu grzywką. Tak więc niedaleko pada jabłko od jabłoni, choć akurat w przypadku czesania i fryzurowych upiększeń to mam dwie lewe ręce, co mi do dziś S. wymawia. Dlatego bardzo wdzięczna byłam przedszkolnej pani Małgosi, która plotła wszystkim dziewczynkom równiutkie warkocze. Nie tylko były piękne, ale również wytrzymałe, bo moje dziecko chodziło w nich bite 3 dni, a ja dla niepoznaki zmieniałam tylko kolory kokardek. 

Kosmetyczka to ważna osoba w życiu każdej kobiety – do tego stopnia, że mój poprzedni szef widząc nie w humorze biurowe koleżanki sugerował wyjście na pazy w godzinach pracy (było to z autentycznej troski i bez szowinistycznych podtekstów). 

 

Moja osobista paznokciowa specjalistka wita mnie od progu świeżo zaparzoną kawą, podaje wzornik kolorów, a potem czeka z wypiekami na twarzy na “opowieści różnej treści” z randkowych i eventowych eskapad. Podobno przebijam niejeden sitcom, dlatego ubolewa, że mi tak wolno te paznokcie rosną. Ona i pozostałe klientki, bo salon ma 3 stanowiska, tak więc razem jest nas tam najczęściej sześć bab w jednym czasie. To już całkiem spora publiczność. “I co Ci odpisał” – pyta klientka na stanowisku nr 1 pochylając się w moją stronę, żeby mnie lepiej słyszeć. “Nie jesteśmy skarpetkami, ale tworzylibyśmy fantastyczną parę” – czytam wiadomość DM z Instagrama, a dziewczyny prześcigają się w kreatywnych komentarzach. Zbieram pomysły w jedną całość i klikam “wyślij” – kiedyś było “carpe diem”, teraz jest “carpe DM” – żartuję.  “Tylko nie ruszaj rękami” – strofuje mnie K., bo drugi raz nie maluję! 

Kobieta chodzi do kosmetyczki, aby poczuć się lepiej: największy pożytek z takiej wizyty to rozmowa, a zabiegi stanowią pretekst do wygadania się i są dodatkowym bonusem. Każda z nas ma w sobie odrobinę próżności i chociaż raz na jakiś czas pragnie poczuć się w pełni kobieco, zobaczyć zazdrosne spojrzenia innych, poczuć się piękną. To jest właśnie magia kosmetycznego salonu – wychodzimy odmienione, wygadane, nasycone kobiecością – nawet jeśli chwilę wcześniej przypominałyśmy poczwary za sprawą błotnej maseczki na twarzy. To taki nasz kobiecy luksus – mała przyjemność, która cieszy. Chwila wytchnienia w zabieganym świecie, “me time”.

Udostępnij: