Udostępnij:

“Przepraszam, czy macie tu może wagę?” – pytam na recepcji mojej siłowni. Nigdy wcześniej z niej nie korzystałam, ale ostatnio postanowiłam “popracować” nad swoim wyglądem, bo zamarzył mi się sześciopak, wiec wjechała dieta, a z nią treningi i regularne cotygodniowe raporty. “Oczywiście, stoi tam, przy bannerze” – odpowiada pomocna recepcjonistka.

Zadowolona podchodzę do sporych rozmiarów urządzenia i naciskam „ON”. Ekran ożywa, kontrolka mruga, wchodzę więc na wagę i chcę odczytać rezultat, jednak nic się nie dzieje. Po kilku nieudanych próbach decyduję, że chyba jednak nie obejdzie się bez pomocy, gdyż obsługa urządzenia mnie przerosła. Po mojej prawej widzę, że personalny udziela dwóm ćwiczącym dziewczynom wskazówek, tak więc staję z boku i grzecznie czekam na swoją kolej. Musiałam chyba go ściągnąć wzrokiem, bo podchodzi i pyta w czym problem. „Zważyć się chciałam i nie umiem – klikam i klikam i nie działa”. „Za 15 minut kończę trening, to chętnie pomogę”- proponuje. „Ale ja tylko kilogramy, bez całej tej Tanity” – mówię. No i nie umiem tego uruchomić, żeby się zważyć. Z zagadkową miną podchodzi do wagowego kącika i pokazuje mi palcem, szklaną, a więc przezroczystą i niewidoczną prawie (przynajmniej dla mnie) wagę. Oczywiście jest malutka, więc stoi sobie z boku na podłodze. „Wchodzisz na nią i się sama aktywuje” – tłumaczy trener jak krowie na rowie. W tym momencie mam ochotę zapaść się pod ziemię, bo po pierwsze: gość jest zajebiście przystojny, a po drugie wyszło na to, że nie umiem wejść na wagę. Jezu, facet pomyśli, że go podrywam…Sama pamiętam kiedyś takiego typa, który pytał o to, gdzie jest hotel Metropol, a staliśmy dwa metry od niego. To było creepie.

W ogóle ważenie się i dieta to są mega kontrowersyjne tematy, kojarzone wyłącznie ze zrzucaniem zbędnych kilogramów. A gdzie miejsce na kwestie zdrowotne: alergie pokarmowe, insulinooporność, tarczycę, nietolerancję laktozy, dietę matki karmiącej, niedowagę i cały szereg innych wskazań medycznych?

Jeśli ktoś nam mówi, że jest na diecie, to od razu wizualnie oceniamy czy tego potrzebuje, podświadomie zakładając, że mu tu i tam przybyło i że zrzuca zbędne kilogramy. A może po prostu wykluczył z diety nabiał czy mięso i wcale się nie odchudza?

Choć nasze ciało jest tylko naszą własnością, to mam wrażenie, że wiele osób rości sobie prawo do ingerowania w jego wygląd. I tak instruktor fitness czy tańca musi być w rozmiarze S, a jak jest trochę większy/a to już jest „be,” że niby zajęcia nieskuteczne, skoro jemu/jej nie pomogły, bo nie chudnie. Nieważne czy ma osobowość, super się rusza, jest charyzmatyczny i energiczny. No, ale nie nosi krótkiej nad pępkiem koszulki i opiętych na maksa leginsiorów. 

Z drugiej strony, sporą burzę wywołały ostatnio kampanie reklamowe kilku marek sportowych, gdzie ubrania treningowe prezentują modelki z widoczną nadwagą. Pojawiły się komentarze ze strony trenerów, że taki wizerunek medialny jest promowaniem otyłości i niezdrowego stylu życia. “Jeśli ruch jest połączony z nadmiarem kalorii i nadwagą nie jest zdrowy! 30-40kg nadwagi nigdy nie będzie zdrowe, nawet jeśli osoba chodzi na zajęcia pilates, jogi, fitnessy i biega 100 km tygodniowo… Stan taki jest niebezpieczny, otyłość to choroba. Nie można pokazywać osoby otyłej i mówić, że to jest zdrowe.”

Kontrargumentom nie było końca: „Super, że pchają laskę na reklamę. Taka babeczka mimo swoich kształtów mega wymiata i jest super sprawna. I jest to ogromna zachęta dla osób z nadwagą do ćwiczenia. Pokazywanie, że większe ciało też może być piękne, sprawne i zdrowe. Grubsze osoby często chcącą pójść na trening, ale mają obawy: jestem za duży na siłownię, jestem za duża na fitness. A to nie o to chodzi”. „Czyli jak ktoś ćwiczy to znaczy, że musi się schować w jaskini i wyjść dopiero, wtedy, jak będzie produktem gotowym?”, „Zawód trenera personalnego chyba jest od tego, aby uczyć ludzi ćwiczyć. Chyba, że w ćwiczeniach to już mogą brać udział tylko szczupli ludzie, bo grubasy to nie bardzo? Przez takie poglądy setki osób po prostu wstydzą się iść na siłownię i poprosić o pomoc żeby zawalczyć o swoje życie i zdrowie.”

Oczywiście jest jeszcze druga strona medalu. Szczupli z natury mają dość obrażania: „Ktoś się czepia, bo jestem z tych mniejszych i też się przejmuję jak mnie nazywa chudą. To powinno absolutnie działać w dwie strony!”

Moda na grube, moda na chude, moda na idealne, moda na nieidealne. Można zapytać retorycznie: a kiedy będzie moda na zdrowe??? W sumie to jest ciekawe co robi więcej społecznej szkody: ćwiczącą babka na reklamie czy okładce kolorowego magazynu w rozmiarze XXL czy wyretuszowana do granic możliwości modelka z wydłużonymi nogami i zmienionymi proporcjami, na którą patrzą dorastające nastolatki? Jakie skutki ma Photoshop i idealne ciała wiemy. Pomijając już fakt, że fotografia edytorialowa to w dużej mierze sztuka oszukiwania: sprytny mariaż światła, odpowiedniego kąta ustawienia ciała, makijażu i retuszu.

Prawda jest taka: wellness i wellbeing nie mają rozmiaru. Każdy czuje się też dobrze mając inną wagę: jeden lubi krągłości i miękkości, kiedy twarz jest pełniejsza i łagodniejsza, a dla innej osoby bardzie komfortowe będą ostrzejsze rysy.

Najważniejsze w tym wszystkim jest zdrowie: dobre wyniki badań, poprawne nawyki żywieniowe, dobry humor i samopoczucie, regularny ruch w ulubionej formie. Miłość, przyjaźń, samoakceptacja, nie biorą się z kilogramów, a z głowy.

Udostępnij: